03 grudnia 2016

PROLOG

Łucja

Mam dosyć.
Późnej nocy mój słaby głosik wydobył się z ust, a mimo to został zignorowany. Wsiąknął w zniszczone ściany opuszczonego magazynu i zamiast uzyskać odpowiedź, doczekał się zapomnienia. Mocniej przyparłam ramieniem do chropowatej powierzchni jednej z nich, pragnąc na chwilę stać się niewidzialną dla nowego problemu. Prawdę powiedziawszy zdawałam sobie sprawę z tego, że szukam ukojenia tam gdzie ono nie istniało. Kolejny raz byłam zbyt mała, istniałam pomiędzy mrokiem i zimnem, a tutaj ciemność zabierała wszystko, zostawiając jedynie niejasne kontury i sprzeczne uczucia. Cisza grała upiorną kołysankę, umartwiając dwa samotne istnienia żyjące tuż obok siebie.
Nie będąc w swoim składziku, czułam się jak nieproszony gość, który pomimo niewyróżniających się cech i delikatności, przykuwał wzrok i był odczytywany jako zagrożenie. Pomieszczenie, w którym się znajdowałam nigdy nie kojarzyło mi się z bezpieczeństwem. Wiedziałam jednak, że klucz do naszego spokoju znajdował się właśnie tutaj i wystarczyło kilka magicznych słów, aby po niego sięgnąć.
Zgadzam się – odparłam w końcu, a po moim ciele przebiegł dreszcz niepokoju, zdrady i obrzydzenia. Zamknęłam oczy, czując jak pod moimi powiekami zbierają się łzy. Pragnęłam cofnąć te słowa, a jednocześnie wcale ich nie żałowałam, ba!, odczuwałam ulgę, że wreszcie je wypowiedziałam. Byłam z siebie dumna, gardziłam sobą, chciałam się śmiać, czując olbrzymie odciążenie, a jednak po moich policzkach spływały łzy. Gdy człowiek sprzeniewierza się wszystkiemu temu w co wcześniej wierzył, staje się definicją sprzecznością, bo czuje wszystko.
Po chwili usłyszałam odpowiedź.
Był nią szloch.
Nie mój.
Tego.
Pierwszy raz od kilku godzin odważyłam się na to spojrzeć, bo wcześniej wolałam się znowu okłamywać, że nie istniał. Tak jak myślałam, widok postaci skulonej naprzeciwko, nie sprawił, że poczułam się lepiej. Jego czarna sylwetka splecionych nitek, ukrywała swoją twarz w dłoniach, popłakując w nie delikatnie. Dłonie stworzenia nieustannie krwawiły, otaczając jego ciało otchłanią czerwonego bólu. Krople kapały na ziemię i chociaż wydawało się, że w końcu muszą się wyczerpać, te uciekały z rąk nieustannie.
To co się natomiast zmieniło, to fakt, że już go nie nienawidziłam.
Zaakceptowałam.
Niespokojny taniec czarnych nitek i płacząca krew - to był mój cały ból przeszłości, moja własna wersja strzygi.
Stworzenie było mną, a ja wreszcie pogodziłam się z tym, bo ktoś inny potrafił docenić mnie.
Jutro – dodałam.
Pierwszy raz moje oczy zalśniły pewnością, chociaż wciąż były pełne łez. Egoizm jednak odepchnął wyrzuty sumienia. Stworzenie uniosło twarz, odrywając ją od swoich dłoni. Jego puste oczodoły wpatrywały się we mnie – swoją panią – i wydawało się, że w mojej posturze siedemnastoletniej dziewczynki, wreszcie zauważył swojego upragnionego wybawiciela, który jednym zdaniem mógł zakończyć całe jego dotychczasowe katusze.
Dwa wyrazy, które miały zwrócić spokojne życie nam obojgu.
Zabijemy go.
Ponownie słowa wypłynęły z ust.
I tym razem zostały usłyszane.
Zapamiętane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz