PROLOG
Łucja
– Mam
dosyć.
Późnej
nocy mój słaby głosik wydobył się z ust, a mimo to został
zignorowany. Wsiąknął w zniszczone ściany opuszczonego magazynu i
zamiast uzyskać odpowiedź, doczekał się zapomnienia. Mocniej
przyparłam ramieniem do chropowatej powierzchni jednej z nich,
pragnąc na chwilę stać się niewidzialną dla nowego problemu.
Prawdę powiedziawszy zdawałam sobie sprawę z tego, że szukam
ukojenia tam gdzie ono nie istniało. Kolejny raz byłam zbyt mała,
istniałam pomiędzy mrokiem i zimnem, a tutaj ciemność zabierała
wszystko, zostawiając jedynie niejasne kontury i sprzeczne uczucia.
Cisza grała upiorną kołysankę, umartwiając dwa samotne istnienia
żyjące tuż obok siebie.
Nie
będąc w swoim składziku, czułam się jak nieproszony gość,
który pomimo niewyróżniających się cech i delikatności,
przykuwał wzrok i był odczytywany jako zagrożenie. Pomieszczenie,
w którym się znajdowałam nigdy nie kojarzyło mi się z
bezpieczeństwem. Wiedziałam jednak, że klucz do naszego spokoju
znajdował się właśnie tutaj i wystarczyło kilka magicznych słów,
aby po niego sięgnąć.
– Zgadzam
się – odparłam w końcu, a po moim ciele przebiegł dreszcz
niepokoju, zdrady i obrzydzenia. Zamknęłam oczy, czując jak pod
moimi powiekami zbierają się łzy. Pragnęłam cofnąć te słowa,
a jednocześnie wcale ich nie żałowałam, ba!, odczuwałam ulgę,
że wreszcie je wypowiedziałam. Byłam z siebie dumna, gardziłam
sobą, chciałam się śmiać, czując olbrzymie odciążenie, a
jednak po moich policzkach spływały łzy. Gdy człowiek
sprzeniewierza się wszystkiemu temu w co wcześniej wierzył, staje
się definicją sprzecznością, bo czuje wszystko.
Po
chwili usłyszałam odpowiedź.
Był
nią szloch.
Nie
mój.
Tego.
Pierwszy
raz od kilku godzin odważyłam się na to spojrzeć, bo
wcześniej wolałam się znowu okłamywać, że nie istniał. Tak jak
myślałam, widok postaci skulonej naprzeciwko, nie sprawił, że
poczułam się lepiej. Jego czarna sylwetka splecionych nitek,
ukrywała swoją twarz w dłoniach, popłakując w nie delikatnie.
Dłonie stworzenia nieustannie krwawiły, otaczając jego
ciało otchłanią czerwonego bólu. Krople kapały na ziemię i
chociaż wydawało się, że w końcu muszą się wyczerpać, te
uciekały z rąk nieustannie.
To
co się natomiast zmieniło, to fakt, że już go nie nienawidziłam.
Zaakceptowałam.
Niespokojny
taniec czarnych nitek i płacząca krew - to był mój cały ból
przeszłości, moja własna wersja strzygi.
Stworzenie
było mną, a ja wreszcie pogodziłam się z tym, bo ktoś inny
potrafił docenić mnie.
– Jutro
– dodałam.
Pierwszy
raz moje oczy zalśniły pewnością, chociaż wciąż były pełne
łez. Egoizm jednak odepchnął wyrzuty sumienia. Stworzenie uniosło
twarz, odrywając ją od swoich dłoni. Jego puste oczodoły
wpatrywały się we mnie – swoją panią – i wydawało się, że
w mojej posturze siedemnastoletniej dziewczynki, wreszcie zauważył
swojego upragnionego wybawiciela, który jednym zdaniem mógł
zakończyć całe jego dotychczasowe katusze.
Dwa
wyrazy, które miały zwrócić spokojne życie nam obojgu.
– Zabijemy
go.
Ponownie
słowa wypłynęły z ust.
I
tym razem zostały usłyszane.
Zapamiętane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz