26 grudnia 2016


[one-shot]
anime; Fairy Tail
paring; NaLu (Natsu x Lucy)
gatunek; kryminał



“Nie pod­da­waj się roz­paczy.
Życie nie jest lep­sze ani gor­sze od naszych marzeń,
jest tyl­ko zu­pełnie inne”.
~ William Shakespeare


–– Nie rozpaczaj, Lucy!
Poczuła jak ręka przyjaciółki pokrzepiająco klepie ją po ramieniu, próbując odgonić wszystkie problemy, które od jakiegoś czasu obciążały policyjne barki Lucy. Blondynka z reguły była wdzięczna, że miała obok siebie Cane, jednak w tym momencie jej dotyk był jak czułe wbijanie gwoździa do trumny, a ta miała formę ostatniego utrapienia. Na domiar złego owa trudność była w okolicach jej wieku, posiadała różowe włosy i wciąż biegała na wolności, chociaż od jakiegoś czasu powinien siedzieć za kratkami. Nie trzeba wspominać, że osobą, która powinna już dawno temu wsadzić go za kratki była właśnie Lucy.
–– Nie mam już siły –– jęknęła, osuwając się ociężale na blat biurka –– Niedawno dzwonił następny mieszkaniec i zgłosił kolejną kradzież z włamaniem. Oczywiście wszystkie poszlaki...
–– Niech zgadnę –– przerwała Cana, gestem dłoni nakazując milczenie –– Główną rolę w tym przedstawieniu ponownie odegrał pewien pan w różowych włosach.
Lucy potaknęła.
–– Jak nie złapię go do szóstego grudnia, to komendant Laxus chyba urwie mi głowę –– jęknęła, woląc świadomie ignorować fakt, że wyznaczona data była za trzy dni.
–– Nie zrobi tego –– zapewniła ją dziewczyna, chociaż w głosie dało się wyczuć pewne zawahanie.
–– Zrobi, zrobi.
W tym samym momencie drzwi od gabinetu ich nocnych koszmarów otworzyły się; niezwykle ironiczne poczucie humoru losu, sprawiło, że stanowiska obu policjantek miały doskonały widok na królestwo komendanta.W otworze, wedle przypuszczeń,  pojawiło się niewielkie i znajome urządzenie, które wielokrotnie było niszczone w myślach niejednego pracownika.
–– Lucy Heartfillia! Do mnie!
Po ciele blondynki przebiegł dreszcz, a Cana spojrzała się z dezaprobatą na niewielkie głośniki przymocowane w każdym rogu ich biura.
–– Jeszcze tego nie naprawili? –– spytała, kiwając z niedowierzaniem głową.
–– Naprawili, ale najwyraźniej komendantowi spodobało się zastępcze rozwiązanie problemu i woli podawać komunikaty w nieco… staroświecki sposób.
Cana prychnęła.
–– Podawać? Jak ty to ładnie ujęłaś. Dla mnie to brzmi jak ryk godowy morsa, który dostał megafon.  
Lucy teatralnie przewróciła oczami, podnosząc się ze swojego krzesła. Próbowała ukryć swój strach, który zawładnął jej ciałem, jednak zdawała sobie sprawę jak marnie udawało się odegrać rolę niewzruszonej i twardej pani policjant, która idzie na ostrą reprymendę od przełożonego i nic sobie z tego nie robi. W rzeczywistości można było czytać z niej jak z otwartej księgi, a w tej sytuacji była historią o przerażonej małej dziewczynce.
–– Moment! –– krzyknęła Cana, podrywając się wraz z nią –– Teraz możesz iść.
–– Daj spokój –– stęknęła blondynka, patrząc na dwa górne guziczki od munduru, które powinny zasłaniać jej biust. Powinny, bo z pomocą przyjaciółki już tego nie robiły.
–– To pewien test. –– Mrugnęła do niej porozumiewawczo.


Lucy już od dawna nie miała takiego wrażenia, że świat wokół niej rozszerza się do niebywałych rozmiarów, a ona proporcjonalnie staje się coraz mniejsza i zagubiona w zaistniałej sytuacji. Komendant siedział za swoim potężnym biurkiem, odczytując rzeczy, które od kilku dni potrafiła recytować z pamięci jak pacierz. Mimo wszystko z ust tego potężnego człowieka o blond włosach i biegnącej poprzez lewe oko bliźnie, nabierały dodatkowej mocy i wydawały się dziwnie obce. Jej położeniu nie pomagał fakt, że zawsze miała wrażenie iż owe miejsce wysysa z niej resztki asertywności i umiejętności obrony.
–– Pięć kradzieży, w tym cztery z włamaniem, naruszenie mienia –– wyliczał, a każdym kolejnym przewinieniem jego głos stawał się donośniejszy i nerwowy –– wandalizm, skargi, przekraczanie prędkości, nielegalny handel, pobicie, ośmieszanie policji… –– zatrzymał wyczytywanie, aby złapać oddech –– Mam wyliczać dalej? –– dodał spokojniej.
Niekoniecznie, pomyślała Lucy, jednak myśli przekazała delikatnym zaprzeczeniem głowy.
–– W dodatku to pierwszy przypadek, aby przestępca miał tak charakterystyczną cechę jak różowe włosy –– westchnął –– Nie poznaję cię, Heartfillia.
–– Wiem, zdaję sobię z tego sprawę, panie komendancie –– przyznała, zaciskając pięści na swoich kolanach –– Złapię go ––  dodała hardo.
–– W to nie wątpię –– powiedział beznamiętnie, a jego spojrzenie świdrowało ją na wylot; Lucy z rozpaczą stwierdziła, że ani razu jego wzrok nie powędrował niżej, tylko ciągle szukał jej oczu –– Masz czas do jutra, Heartfillia. Inaczej odznaka będzie jedynie wspomnieniem.
Dziewczyna skamieniała, patrząc się w osłupieniu na mężczyznę.
–– Odznaka? ––  powtórzyła głucho.
Laxus z powagą pokiwał głową.


–– I jak? –– spytała Cana, gdy Lucy niczym duch wyszła z gabinetu i sunęła z powrotem na swoje miejsce, aby przy mecie opaść z jękiem na krzesło; pytanie wydawało się być jednym z tych retorycznych ze względu na obraz nędzy i rozpaczy jakim się stała, jednak blondynka odpowiedziała na nie, delikatnie kręcąc głową. Przy okazji zabrała się za zapinanie guzików przy bluzce, mówiąc dziewczynie, że ani razu nie zaszczycił ich swoim spojrzeniem. Oprócz tego wyznała, że jest źle.
–– Moje obawy tym razem mają niepodważalne dowody. To już któryś przypadek. Najpierw ja, potem Juvia i teraz ty –– mruknęła brunetka, krzyżując ręce na piersi. Spojrzała z niesmakiem na gabinet komendanta, kręcąc z niedowierzaniem głową –– Komendant jest gejem.
Lucy w wyobraźni uderzyła się ręką w czoło, a następnie zrobiła to swojej biurowej sąsiadce, chcąc wybić dalsze fantazje z jej głowy, a wiedziała, że takowymi jest ona przepełniona. Blondynka czasami była wdzięczna, za te specyficzne komentarze, które niejednokrotnie potrafiły poprawić jej humor. Teraz jednak naprawdę nie miała ochoty na żarty; jeśli nie zamierzała ją pocieszyć albo dać przyjacielskiego kopniaka psychicznego w ramach wzięcia się w garść, to wybierała trzecią opcję - milczenie. Miała nadzieję, że Cana wczuje się w sytuację i wybierze odpowiednią z nich.
––  Czyli postanowione. Przy prośbie o podwyżkę wyślemy Greya. Z dwoma odpiętymi guziczkami –– knuła, doszczętnie niszcząc nadzieje Lucy ––  Nie, trzema.
–– Mogę wylecieć z pracy, a ty mówisz tak niesmaczne plany w mojej obecności? W chwili gdy rozpadam się psychicznie na kawałki, a moja godność została w tamtym gabinecie? ––  wypaliła urażona –– Nie mówiąc, że Juvia będzie wściekła.
–– I może z rozpiętym rozporkiem? –– kontynuowała, jakby wcześniejsza uwaga blondynki wcale do niej nie dotarła. –– Przynajmniej do połowy.
Lucy uderzyła czołem o biurko, pragnąc zostać w tej pozycji przez jakiś czas i wyrzuć usłyszane chwile temu bzdury. Miała wrażenie, że w obecnej chwili tylko ten kawałek drewna był w stanie ją zrozumieć - nie pytał, nie gadał, nie ignorował. Po prostu był.


Ogromne ilości śniegu nie były już niczym nowym w królestwie Fiore. Ponad tydzień temu zima przyszła niespodziewanie, zaskakując niejednego obywatela i to nie tyle swoją wizytą,co rozmachem z jakim to uczyniła. W ciągu zaledwie jednej nocy śnieg okrył bielą ulice, drzewa i domy. Niejednemu dało się to we znaki, jakby pogoda dobitnie mówiła siedź w domu i nie wychodź, teraz ja tu rządzę. Lucy też odczuła obecność szaty śnieżnej. Na szczęście nikt nie widział jej spektakularnego upadku, a pośladki doszły do siebie po dwóch dniach.
Gdy ich praca dobiegła końca, na dworze już od dobrej godziny było ciemno. Mundur za pięć siedemnasta spoczął już wygodnie w jej szafce pracowniczej, a stopy opuściły budynek o równej godzinie ; Lucy czuła, że minuta dłużej w pracy spowodowałaby  jeszcze większy stan poddenerwowania, a wystarczyło, że od kilku dobrych godzin miała ochotę rzucać wszystkim w każdego, kto chociażby nie zrobił coś po jej myśli. A nie było to trudne.
Obwinianie siebie, wbrew przeczuciu, nie trwało zbyt długo i nie było aż tak intensywne jak potrafiło być. Od drastycznego obniżenia się własnej samooceny, pojawił się znaczny jej wzrost, zaciśnięte pięści, zmarszczone czoło i wewnętrzny ogień, wrzeszczący ja wam jeszcze pokażę!
I to właśnie zamierzała zrobić.
Problem jedynie tkwił w tym, że nie wiedziała jak, a czas uciekał.
–– Luśka, zdecydowałaś już jakie jest twoje marzenie życia w granicach trzydziestu złotych, które mogłaby kupić ci twoja przyjaciółka na nasz mikołajkowy babski wieczór?
Przemierzały jedną z główniejszych ulic, którą przed mrokiem chroniły liczne lampy położone wzdłuż niej. Śnieg wyjątkowo nie sypał w tym momencie, jednak mróz dawał o sobie znać, więc Lucy musiała szczelniej optulić się szalikiem i mocniej naciągnąć czapkę na uszy; ręce i tak miała zmarznięte i nawet dwie pary rękawiczek nie potrafiły temu zapobiec, o czym nie raz mogła się przekonać.
–– Moim życiowym marzeniem na obecną chwilę jest złapanie tego oprycha  –– powiedziała.
–– Mówiłam do trzydziestu złotych ––  przypomniała Cana, naruszając poły śniegu, które utrudniały jej poruszanie się po chodniku.
Lucy westchnęła.
–– W takim razie zdaję się na twój wewnętrzny głos –– odparła sucho.
–– Mój wewnętrzny głos, mówisz… –– Zamilkła na chwilę, analizując propozycję ––  Jesteś pewna?
–– Tak ––  zapewniła ––  Jak nie upijemy się, aby uczcić sukces mojej misji, to przynajmniej schleje się do nieprzytomności ze smutku.  
O dziwo, Cana zbyła ten komentarz milczeniem, co było do niej niepodobne. Zwykle zaszczyciłaby ją wzruszającym stwierdzeniem moja krew! lub będą z ciebie ludzie!. Lucy już miała o to zapytać, gdy niespodziewanie poczuła jak dziewczyna popycha ją na bok, wprost w objęcia olbrzymiej kupki śniegu, która ochoczo przyjęła ją w swoje ramiona.
–– Mądra jesteś!? ––  krzyknęła, czując z przerażeniem jak część zaspy przedostała się pod jej płaszcz. Z dziewczyny odzianej w granatowy płaszcz i szare dodatki, Lucy w jednej chwili stała się zimowym bałwankiem.
Cana jedynie zaśmiała się w odpowiedzi, nie racząc nawet pomóc swojej przyjaciółce. Ominęła ją z gracją damy, ruszając w swoją stronę, gdzie zawsze przy rondzie rozchodziły się w swoim kierunku.
–– Ochłoń, dziewczyno! Złapiesz tego drania, rozumiesz? –– odparła jedynie, machając jej na pożegnanie, zupełnie niewzruszona faktem, że Lucy posyłała jej mordercze spojrzenie.


Kolejne dni minęły Lucy na poszukiwaniach i jak się okazało bezowocnych. Miała wrażenie, że sprawdziła każdy zakamarek miasta i zaczepiła większość mijanych przechodniów. Na widok portretu pamięciowego ludzie raczyli ją wzruszeniem ramion, przeczącym ruchem głowy i przepraszającym spojrzeniem. Nieliczni potrafili jedynie powiedzieć coś więcej, jakieś zasłyszane plotki, jednak niewiele potrafiły one pomóc Lucy. Godziny leciały nieubłagalnie, a ona pomimo przyspieszonego bicia serca i zadyszki, stała w miejscu. Młody chłopak z kartki patrzył się na nią kpiąco, a wcześniejsze zapewnienia, że niedługo jej kajdanki znajdą się na jego nadgarstkach nie brzmiały już jak groźba, a wymysły małej dziewczynki.
Od dobrych trzydziestu minut siedziała na drewnianej ławce, wpatrzona bezmyślnie w zabieganych ludzi, którzy co chwila mijali ją, rzucając dyskretne spojrzenia, jakby była niepasującym elementem na obrazku. Istniała jeszcze możliwość, że ludzkie oko w tym momencie było w stanie dostrzec jej wewnętrzne rozpadanie się na kawałki. Na domiar złego, zimno naruszyło każdy zakamarek jej ciała, a palce u stóp nadawały się już tylko do amputacji. Z całych sił próbowała wyłączyć myślenie i zatracić się w trwającej chwili, jakby jutro miało wcale nie nadejść, a problemy przestały być znaczące.
Szanse na złapanie chłopaka wynosiły równe zero. Pozostawała jej tylko nadzieja, że ta groźba z odznaką była jedynie żartem, mającym zmobilizować ją do większego zaangażowania w sprawę, a nie pretekst do najszybszego pozbycia się jej osoby; co prawda od jakiegoś czasu rozważała zmienienie pracy, jednak nie podjęła w tym celu żadnych kroków i wciągu najbliższego miesiąca chciałaby nie stracić posady. W tym celu rozważała jeszcze przekonanie komendanta, że zbir opuścił już miasto. W ciągu tych intensywnych dla niej dni nie zgłoszono poważniejszych przewinien, nikt nie widział opryszka, a to miało pokrycie w jej przypuszczeniach.
Podniosła swoje zamarznięte ciało z ławki, postanawiając zrobić jeszcze jedną rzecz, którą miała w planach od jakiegoś czasu -  kupić Canie jeden z tych żartobliwych kufli do piwa na jutrzejsze mikołajki.
Ruszyła w kierunku sklepu, który znajdował się niedaleko niej. Wiedziała, że o tej porze będzie pękał w szwach od klientów, jednak kuszące ceny bardziej do niej przemawiały, a to była ostatnia okazja do jego zakupienia.
Gdy dotarła do celu, pierwsze co urzekło ją w widoku, to świąteczna atmosfera. Z głośników dźwięcznie rozbrzmiewały kolędy, a ozdoby przyjemnie dopełniały klimat. Niestety, to co działo się wewnątrz trudno było nazwać magią świąt. Przemierzała alejki, próbując przy okazji nie nadepnąć nikogo i nie potrącić żadnej świątecznej zabawki; jeszcze tego brakowało, żeby musiała płacić za coś, czego nie chciała kupić. Pozostali najwyraźniej jednak nie wyznawali tej zasady, bo parli żwawo przed siebie, nie zważając na stopy czy inne części ciała pozostałych osób.
Dzicz, pomyślała Lucy.
I właśnie w niej go zauważyła.
Pośród tego ogromnego zbiorowiska uczulone na róż oczy, dostrzegły kilka kosmyków, wydostających się spod czapki. Wyglądał tak jak na rysunku, tylko żywy i uśmiechnięty, prowadził właśnie uprzejmą wymianę zdań z jakąś staruszką przy wejściowych drzwiach. Zupełnie nie pasowała do niego łatka kryminalisty, a jednak nim był i wśród ludzi najwyraźniej tylko Lucy zdawała sobie z tego sprawę z zagrożenia.
–– Proszę się przesunąć! –– krzyknęła wśród gwaru rozmów i świątecznych piosenek, próbując dostać się do niego jak najszybciej, jednocześnie nie wzbudzając niczyich podejrzeń.
Ludzie jednak patrzyli się na nią nieufnie, nie bardzo chętni zastosować się do jej polecenia. W ich oczach była kolejną babą, która chce się jak najszybciej dopchać do najopłacalniejszych produktów. Lucy klnęła siarczyście w myślach, a oczy powoli zachodziły łzami, widząc jak cel ponownie umyka jej przez palce, a konkretniej ku drzwiom wyjściowym.
Wkurzona, zrezygnowała z uprzejmej wersji Lucy, przedzierając się bezczelnie przez ludzi, depcząc ich i nie czując przy tym wyrzutów sumienia. Odznaka w takiej sytuacji załatwiłaby sprawę, jednak mógłby zauważyć ją różowowłosy, a tego właśnie chciała uniknąć.
Gdy w końcu udało jej się wydostać ze sklepu, rozejrzała się spanikowana po okolicy i z rozpaczą doszła do wniosku, że chłopak znowu zapadł się pod ziemię. Złapała jeszcze przy drzwiach staruszkę, z którą rozmawiał, ale i ona nie potrafiła powiedzieć jej nic konkretnego; po prostu przypadkowo ją szturchnął.
–– Dobrze, dziękuję –– odparła, nie wdawając się w dalszą dyskusję.
Wbrew pozorom nie była załamana. Dzięki temu incydentowi wiedziała, że wciąż przebywał w okolicy. A co lepsze, znając jego sposób rabunków, wiedziała, że chłopak tu wróci.
To oznaczało, że Lucy miała jeszcze jedną szansę.


Przemierzała opustoszałe uliczki Fiore, czując jak serce bije podekscytowanym rytmem, a we wnętrzu rozpuszcza się mała kapsułka nadziei, siejąc spustoszenie w całym organizmie. Nie było w nim nawet miejsca na strach, gdyż umysł nie potrafił przyjąć do wiadomości, że dzisiejszej nocy coś mogło pójść nie tak. Zegar podświadomości odliczał godziny do ostatecznego terminu wsadzenia opryszka za kraty i Lucy zamierzała wyrobić się, zanim wybije ostatnia jego północ.
Tym razem musiało jej się udać. To nie przypadek, że trafili tam o tej samej godzinie i była w stanie dostrzec jego włosy.
W swojej głowie w ciągu zaledwie minuty ułożyła plan.
Jak burza wparowała do mieszkania, zaparzyła termos kawy, do torby wpakowała paralizator i kilka innych drobiazgów, chwyciła kluczyki od swojego auta i ruszyła pod sklep. O dwudziestej trzeciej wszystkie uliczne lampy gasły, więc bezpiecznie zaparkowała samochód w ślepej uliczce, wiedząc, że idealnie wtapia się w noc.  
Chłopak zjawił się wcześniej niż przypuszczała; nie zdążyła wypić nawet dwóch szklanek, a czyjaś optulona postać zamajaczyła jej nieopodal sklepu, rozglądając podejrzanie we wszystkich stronach, jakby bała się, że zostanie przyłapana na gorącym uczynku.
Bingo!, pomyślała zadowolona Lucy, przybijając piątkę z własnym ego.
Włączając w sobie umiejętności ninji, wyszła niepostrzeżenie z auta, starając się stawiać kroki w taki sposób, aby nie zdradziło ją skrzypienie śniegu. Odczekała chwile, aż postać włamie się do sklepu. Powinna powstrzymać go w chwili, gdy majstrował przy zamku, jednak musiała przyznać, że jej przeciwnik był sprytny i nie mogła tego zignorować. Wolała, aby sam wpędził siebie w pomieszczenie z jednym wyjściem, wówczas jej szanse drastycznie wzrosną.
Gdy zakradł się do wnętrza sklepu, Lucy zrobiła dokładnie to samo, wyjmując z kabury pistolet. Podeszła do chłopaka po cichu, w momencie gdy ten grzebał coś w zabawkach, oświetlając przy okazji latarką własne otoczenie. Lucy będąc na tyle blisko, przyłożyła lufę do tyłu jego głowy, biorąc głęboki wdech, aby jej głos zabrzmiał głośno i stanowczo.
–– Ręce do góry! –– zarządziła –– Powoli i rób wszystko co ci każę!
Jego ciałem wstrząsnął dreszcz, jednak posłusznie spełnił polecenie. Dziewczyna jednak była czujna, wiedziała, że w którymś momencie będzie próbował różnych sztuczek. I nie myliła się. Nie dotarła nawet do drugiej komendy, a chłopak obrócił się gwałtownie, wyrywając pistolet z jej dłoni. Broń poleciała gdzieś pod półkę, a ona zareagowała instynktowanie, próbując podciąć mu nogi i obalić na ziemię. Złodziej nie spodziewał się tego i przez chwilę Lucy górowała nad nim, jednak szybko przekonała się, że to nie wystarczy. Młody chłopak szybko obrócił sytuację na swoją korzyść, przygważdżając ją swoim ciałem do ziemi; uniósł jej ręce do góry, a buzie przycisnął pluszowym misiem; domyśliła się, że to zabezpieczenie przed jej ostrymi ząbkami. Próbowała unieść do góry biodra, w celu zastosowania innego chwytu, jednak przeciwnik okazał się zbyt ciężki dla jej drobnego ciałka.
–– Nie radzę, blondyneczko! –– powiedział z rozbawieniem, jakby w zaistniałej sytuacji faktycznie było coś zabawnego. Jego oczy w świetle latarki świdrowały ją z zaciekawieniem, a na ustach gościł cwaniacki uśmieszek  –– Tak myślałem, że to ty siedziałaś w tamtym samochodzie.
Lucy nabrała w usta więcej powietrza, próbując zapanować nad jękiem oburzenia. Policzki zapiekły ją od wściekłości, a w ciele zabuzowała adrenalina. Dzięki temu nabrała więcej siły i ponowiła próbę wyrwania się z jego uścisku. Niestety, nawet to nie pomogło Lucy chociaż minimalnie poprawić swojego położenia i w niewielkim stopniu przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Chłopak nadal górował nad nią siłą, traktując jej starania jak przepychania z pięcioletnią siostrzyczką.
–– Ty… –– warknęła, nie wiedząc jednak jakie przekleństwo byłoby w tej chwili najodpowiedniejsze i czy w ogóle było w stanie pokonać pluszową barierę i dotrzeć do uszu chłopaka.
–– Teraz to ty będziesz robiła wszystko co ci powiem, zrozumiano? Kiwnij głową, jeśli załapałaś.
Nie ma mowy, pomyślała, jednak zrobiła wbrew swoim myślom.
–– Brawo –– powiedział usatysfakcjonowany –– To ja teraz powoli cię puszczę i sobie pójdę. Ty nie będziesz mnie goniła, bo i tak ci się to nie uda, ok? Rozstaniemy się w pokojowej sytuacji i dzięki temu nikomu nie stanie się krzywda. To chyba dobry układ.
Lucy się poddała. Ponownie kiwnęła głową, a chłopak zrobił wszystko co wcześniej jej oznajmił. Delikatnie poluzował uścisk, a potem w mgnieniu oka wstał z podłogi i uciekł tą samą drogą, którą wszedł.
Lucy powinna w tym momencie leżeć na ziemi i zanosić się łzami w wyniku kolejnej porażki, jednak było wręcz przeciwnie.
–– Ja ci dam blondyneczkę –– sarknęła do siebie, uśmiechając się z satysfakcją.
Jeszcze miała asa w rękawie.


–– Więc po to były te wszystkie kradzieże –– powiedziała, wychodząc z ukrycia.
Dzieci z sierocińca na widok jej odznaki zlękły się, chowając za różowowłosym chłopakiem, który stał przed nią w dość niecodziennym ubraniu; wielki worek zrobiony z prześcieradła zwisał na jego plecach, czerwona czapeczka zjeżdżała na oczy, pompon na końcu śmiesznie kołysał się wraz z ruchem głowy właściciela, a cały obrazek dopełniła sztuczna broda na gumkę. Święty Mikołaj Kryminalista.
–– No proszę –– powiedział niewzruszony jej widokiem, ściągając wełnę z ust  –– Blondyneczka.
Pokręciła delikatnie głową, chowając metal do torebki.
– Lucy –– przedstawiła się, próbując podejść bliżej –– Lucy Heartfillia.
Na jej ruch dzieci zareagowały instynktownie, cofając się jeszcze dalej, jakby zamierzała zrobić im krzywdę. Znała je doskonale, tak samo jak ten nienawistny wzrok, którym niejednokrotnie ją obdarzały. Pochodziły z okolicznego sierocińca i bywały częstą przyczyną problemów; drobne kradzieże, wandalizm, a przy tym oburzające zachowanie, plucie i wyzywanie. Kiedyś im współczuła, parę razy próbowała pomóc, jednak te nadal traktowały ją jak wroga, więc w którymś momencie przestała.
–– Natsu –– odparł chłopak, uspokajające dzieci gestem ręki. –– Zgaduję, że wrzuciłaś mi do kieszeni jakąś pluskwę.
–– Kradzież to przestępstwo –– rzekła, ignorując wcześniejszy komentarz, chociaż właśnie dzięki temu była w stanie go wytropić.
–– Wiem –– przyznał, bez cienia krępacji  –– ale to tylko rzeczy.
–– Rzeczy, za które trzeba zapłacić –– przypomniała ostro.
–– Za to, że te dzieci traktuje się tak samo, nikt nie płaci.
Przez cały ten czas chłopak, Natsu, patrzył się na nią i dotąd ani przez chwilę nie okazał strachu czy też zdziwienia jej obecnością. Po raz pierwszy spojrzenie jakiegoś mężczyzny krępowało ją w taki sposób, że czuła dziwne gorąco w środku i nie potrafiła nic odpowiedzieć. Chciała wierzyć, że jest zły, jednak jakiś wewnętrzny głosik podszeptywał jej, że się myli. W tej sytuacji nic nie było czarno-białe. Kolory zlały się, tworząc szarą breję, w której punkt widzenia zależał od tego po jakiej stronie się znalazłeś, a coś takiego jak sprawiedliwość nie istniała.
–– Blondyneczko –– wyrwał ją z zamyślenia, dalej trwając przy pseudonimie, chociaż podała mu wcześniej swoje imię –– Może przydałabyś się na coś i została na chwile panią Mikołajową? – spytał nagle, rzucając w jej kierunku identyczną czapkę.
Dziewczyna przechwyciła przedmiot, patrząc z nieufnością na nową część ubioru, a potem na dzieci, wpatrujące się w nią wciąż z niepewnością. Następnie kolejny raz zerknęła na chłopaka; widziała w jego oczach jakiś dziwny płomień. Wiedział, że się zgodzi, aby potem wielka pani policjant trzymała worek z skradzionymi rzeczami i patrzyła jak złodziej rozdaje je sierotą. Żaden element nie pasował do siebie, jednak jeszcze gorszym rozwiązaniem byłoby zepsucie czyichś marzeń.
Do cholery z tą robotą, pomyślała.
Zakładając czapkę, Lucy wybrała mniejsze zło.


Po rozdaniu prezentów dzieci miały wrócić do sierocińca. Chłopak wyjaśnił Lucy, chociaż wcale go o to nie prosiła, że jeśli któryś z opiekunów zauważy ich nieobecność, będą mieli poważne kłopoty i ponownie trafią na ulice. Lucy do tej pory pamiętała ile miała przez te dzieciaki kłopotów, więc teoretycznie nie powinno jej to ruszać, a jednak niedawny obraz ich małych, roześmianych buziek sprawił, że wcześniejsza niechęć do tych niewychowanych stworzątek zaczęła topnieć.
–– Zawiozę was! –– zaproponowała w końcu, gdy dzieci wreszcie pożegnały się z Natsu; ją w tym momencie potraktowano jak powietrze, ale nie przejęła się tym zbytnio. Wolała być niewidzialną, niż na ponownym celowniku nienawistynych spojrzeń  –– Pod warunkiem, że zapniecie pasy! –– dodała surowo.
Nikomu ta zasada nie przeszkadzała.


–– Od samego początku to był twój cel? –– spytała, gdy samotnie siedzieli we dwójkę w samochodzie. Nie patrzyła na niego, a na sieroty radzące sobie z bramą; nie mogła się nadziwić, bo sposób ich ucieczki wymagał od nich wielkiej wyobraźni. Chwile wcześniej probowała również ukryć rozbawienie, bo ktoś taki jak Natsu okazał się mieć śmieszną słabość - chorobę lokomocyjną. –– Zabawa w pieprzonego Robin Hooda?
Chłopak uśmiechnął się, rozbawiony jej porównaniem.
–– Może –– odparł zdawkowo, bawiąc się parą na bocznej szybie –– Chociaż zważając na okoliczności, bardziej w Mikołaja.
–– Mikołaj nie okradał bogatych i nie dawał biednym –– przypomniała, na co tylko pokiwał głową –– Skąd znasz te dzieci?
–– Z ulicy –– odparł.
–– Chyba od niedawna –– zauważyła –– Nigdy wcześniej nikt cię tutaj nie widział.
–– To prawda –– przyznał –– Nie jestem stąd. Jutro ruszam dalej.
Jakbym miała ci na to pozwolić, pomyślała kwaśno w myślach, jednak ze zdziwieniem doszła do wniosku, że właśnie to zamierza zrobić. I tak miała dosyć tej pracy. To czy odda odznakę dobrowolnie czy pod przymusem, nie miało już żadnego znaczenia.
Lucy westchnęła, sięgając na tył siedzenia. Czuła na sobie zaciekawione spojrzenie właściciela czarnych oczu, który nagle stracił zaintersowanie rysowaniem palcem po szybie. Starała się zignorować ten fakt, tak samo jak ponowną wizytę dziwnego ciepła, które rozeszło się po jej ciele. Na szczęście szybko znalazła to czego szukała.
–– Zawiadomiłaś już posiłki? –– spytał, jednak nie wyglądał na zmartwionego. Prawdę powiedziawszy mógł w każdej chwili otworzyć drzwi pasażera i uciec, a jednak siedział razem z nią i czekał; sama nie wiedziała na co.
–– Nie, nie zawiadomiłam.
Rozbawiła go ta odpowiedź.
–– Aaa… –– zaczął, przeciągając samogłoskę  –– masz zamiar?
Zaprzeczyła ruchem głowy, podając mu szklankę z kawą.
–– Masz, pij –– zażądała –– Tylko zostaw coś dla mnie.
Pierwszy raz na jego twarzy odmalowała się jakaś inna emocja. Jego oczy szerzej rozwarły się w zdziwieniu, wreszcie patrząc się na nią podejrzliwie, jakby próbowała go czymś nabrać lub chcąc wcisnąć napój z jakimś proszkiem. Nie odezwał się jednak w tym kierunku ani słowem, wyszeptując jedynie krótkie dziękuję, gdy odebrał od niej przedmiot.
–– Moim marzeniem od zawsze było zostać policjantką ––  wypaliła niespodziewanie –– Obejrzałam kiedyś pewną bajkę i tak jakoś… zapragnęłam też być taka. Odważna, błyskotliwa. Pomagać ludziom. Naprawdę podchodziłam do tego z pasją. W szkole byłam jedną z lepszych na roku. I wszystko zapowiadało się tak pięknie, aż któregoś dnia… –– zacięła się, nie wiedząc czy powinna kontynuować.
–– … poszłaś w końcu do pracy –– dokończył za nią.
Przytaknęła.
––  Życie blondynki jest naprawdę ciężkie –– wyznała –– Wciąż musiałam udowadniać, że akademii nie ukończyłam ze względu na ładną buzie. Początkowo kazano zajmować mi się takimi pierdołami! –– Zerknęła na niego, a on odwzajemnił spojrzenie. Co dziwniejsze, Lucy nie czuła już skrępowania, tylko ogromną potrzebę wyżalenia się komuś, a Natsu naprawdę chciał jej słuchać –– Mandaty, przeprowadzanie dzieci przez ulicę, jakieś kłótnie staruszków na bazarze! Robiłam to wszystko, w między czasie niemal błagając o jakąś poważniejszą robotę. W końcu ją dostałam, sprawdziłam się, potem dostawałam kolejną i kolejną. Pewnego dnia zorientowałam się, że wreszcie traktują mnie normalnie. Jak… jak swojego! Na równi.
Zamilkła, chcąc złapać oddech. Nie sądziła, że tak szybko wyleje z siebie kilka ostatnich długich i ciężkich lat swojego życia. Nie wiedziała też czy powinna kontynuować, jednak musiała oczyścić się z tego, wypluwając całą swoją gorycz wraz ze słowami, pomimo tego, że dotyczyła ona jej rozmówcy.
–– A potem pojawiłeś się ty… –– wyszeptała, obracając głowę i wpatrując się beznamiętnie w przednią szybę  –– I wszystko zepsułeś. Znowu zaczęto traktować mnie jak dawniej.
Przez chwilę między nimi ponownie zapadła cisza. Lucy sama nie była pewna, jakby zareagowała, gdyby ktoś wyskoczył na nią z takimi oskarżeniami.
–– Przykro mi, ale cię nie przeproszę –– powiedział w końcu, podając jej szklankę z niedopitą kawą.
–– Nie musisz –– powiedziała, przyjmując naczynie –– Prawdę powiedziawszy to ja powinnam ci podziękować. Dzięki tobie wiem, że to wszystko nie jest warte mojego zaangażowania.
–– I co zamierzasz zrobić?
Lucy wzruszyła ramionami, jakby to było nic.
–– Ja też jestem sierotą –– zaczął mówić –– Wiem jak traktuje się dzieci w takich sierocińcach. I to jak taka głupia rzecz, jak prezent może zmienić ich życie. Ktoś kiedyś podarował mi szalik –– W tym momencie dotknął ze smutkiem swój biały, otulający jego szyję –– Nauczył wielu rzeczy.
–– Próbowałam pomóc tym dzieciom. –– przerwała mu –– One nie chciały pomocy.
Natsu prychnął.
–– Uwierz mi, też bym nie chciał. Nie od policji. Jak byłem mały potrafiłem przyjąć pomoc od każdego, tylko nie od was.
–– Dlaczego?
–– Zbyt wiele razy traktujecie nas jak margines społeczeństwa. To zostaje gdzieś tam w środku.
–– Nie tylko my! Większość mieszkańców…!
–– To też! –– przerwał jej, pierwszy raz okazując złość –– Ale oni nie wybrali ścieżki sprawiedliwości, po której krocząc, ignorują to co złe i niewygodne. Teraz wiem, że z tym nic nie można zrobić.
Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, jednak zdała sobie sprawę, że nie istnieją żadne słowa, które brzmiałyby w takiej sytuacji odpowiednio.
Między nimi znowu zapanowała cisza. Lucy musiała przyznać, gdzieś tam głęboko, wewnątrz siebie, że polubiła Natsu; mogła szczerze z nim porozmawiać, czego nie robiła już od bardzo dawna. Wszystko gnieździła w sobie, nie mogąc znaleźć ujścia dla swoich niewygodnych myśli. Co prawda miała Canę, ale z przyjaciółką nie mogła tak szczerze porozmawiać; brunetka potrafiła poprawić humor, ale słuchaczem nie była najlepszym.
–– Co chciałaś dostać od Mikołaja? –– wypalił niespodziewanie, zmieniając zupełnie temat.
Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę i wypowiedziała starą formułkę, którą od jakiegoś czasu powtarzała jak mantrę.
–– Wsadzić cię za kraty –– odparła.
Chłopak parsknął śmiechem.  
–– W takim razie śmiało –– powiedział, wyciągając przed siebie ręce, aby bez problemu mogła zakuć go w kajdanki.
–– Słyszysz sam siebie? –– spytała zszokowana.
Chłopak pokiwał głową.
–– Zrób to –– zakomunikował –– Ze mną i tak nie wygrasz.
Lucy z niedowierzaniem pokręciła głową, spełniając jego irracjonalną komendę.
–– A ty co chciałeś dostać od Mikołaja? –– spytała, odpalając samochód.
–– Jakieś pięć minut temu powiedziałbym ci jeszcze, że jakąś wskazówkę, gdzie mógłbym znaleźć tego, który podarował mi szal, ale z drugiej strony widok blondyneczki unieruchamiającej moje nadgarstki też może być.
Lucy zaśmiała się.
–– Dwie zupełnie różne rzeczy.
–– Inne nie znaczy gorsze. –– odparł z uśmiechem, patrząc się prosto w jej oczy.


Od któregoś dnia przestała liczyć, który to już raz w ciągu ostatnich dwóch miesięcy lądowała na dywaniku w gabinecie komendanta Laxusa. Ten raz różnił się jednak znacząco od poprzednich i napawał ją dumą. Wciąż bawił i zadziwiał ją sposób w jaki udało jej się złapać Natsu, jednak liczył się efekt i oto był. Odznaka jeszcze jakiś czas jej się przyda, a za kilka tygodni sama położy ją na biurku i wyjdzie z gabinetu dumnym krokiem.
–– Poruczniku Heartillio –– zaczął poważnym tonem jej przełożony, jednak dalszą wyuczona na pamięć formułkę, którą uraczył już chyba każdego pracownika, przerwał krótki, acz stanowczy dźwięk.
–– Tak? –– spytał Laxus, naciskając odpowiedni guzik na telefonie.
–– Komendancie –– Lucy rozpoznała głos Levi, który brzmiał nieco dziwnie, co sprawiło, że zawładnęło ją niepokojące przeczucie, że chodziło o Natsu. –– Mamy mały problem.
–– Jaki?
–– Chodzi o tego więźnia z różowymi włosami...
–– Co znowu? –– mruknął, patrząc się na Lucy, której jednak nie zląkł jego wzrok. Wiedziała, że ta sprawa już jej nie dotyczy i w związku z tym nie zostanie obarczona żadnymi konsekwencjami.
–– On... –– zaczęła koleżanka, wahając się przez chwilę, jakby nie wiedziała jak przekazać wiadomość –– uciekł.
Lucy zaśmiała się w duchu.


- - - - - - - - - - - - - 

 Praca pisana na Zimowy Konkurs Literacki,
która może i nie wygrała, ale została wyróżniona, co mnie chyba jeszcze bardziej cieszy, bo zrobiono dla mnie wyjątek. Tak dawno nie pisałam, że nie spodziewałam się niczego wielkiego, a tutaj proszę! Twórcza samoocena poszła w górę i może jest jeszcze dla mnie nadzieja na powrót do pisania, skoro komuś się spodobało :) Początkowo planowałam napisać zupełnie inną historię z Gruvią, ale trzy dni przed terminem uznałam, że tematyka jest dla mnie zbyt ciężka angsty planowałam bardzo, a czasu zbyt mało jedną stronę zajęło mi jak Grey podnosił głowę z poduszki, więc usiadłam i powstało lżejsze NaLu. 
No także tego... nadchodzi rok 2017, nowe postanowienia i te sprawy, wiec jednym z nich niech będzie mój powrót na zbiór ksiąg. Może nie od razu z własną twórczością, ale z jednym, dwoma ff; może rozpiszę tą Gruvię na kilka rozdziałów?
Z ostatnich spraw - w większości podpisuje się teraz justEcho/tylkoEcho, ale w otoczeniu pisarskim zostanę zawsze Perełką. Amen.
Do napisania! :)